Cytuj:
Owszem, skłamałbym, gdybym napisał, że nigdy nie ratowałem się ADR-ami,
Jasne, ADRy też mam, ale to w razie "W". Są fabrycznie pasteryzowane w nowe słoiki (co w przypadku domowego żarcia nie zawsze się sprawdza). Mają dużo chemii i konserwantów. Przez co długo wytrzymują. Ale to substytut...
Niemniej jednak w mojej obecnej firmie się paru przewinęło takich, o których do dziś krążą legendy.
jeden szczególnie zapadł mi w pamięci. Miał ksywę "narkoman".
Koleś latał w wadze piórkowej. Był cały wytatuowany.
Tamta robota wymagała podwójnych obsad. Dwa razy Belgia w tygodniu. pt-nd w domu. Nie brał ze sobą ŻADNEGO jedzenia. Na granicy kupował mały paprykarz, dwie bułki i 2 parówki...na cały tydzień.
Całą wypłatę przepędzał na szwung i dziwki.
Nie brał też niczego do picia. Na granicy brał wodę z kranu do butelki.
Ci co z nim jeździli non stop narzekali, że wypala ich fajki.
Kiedyś przyjechali pod firmę w Belgii. My ze zmiennikiem już tam pauzę robiliśmy. Narkoman i nowy kierowca Mareczek. Mareczek od razu wyjął flaszkę ze schowka żeby się z nami zapoznać. Narkoman co 5 przyłaził do mnie i mówił "zapalimy?" (naturalnie to ja miałem fajki).
Mój zmiennik zrobił sobie obiad, ale za dużo było i chciał wyrzucić resztę kartofli z sosem. Narkoman rzucił się jak szczerbaty na suchar na tę miskę.
Naturalnie podpiął się do nas pod tę wódkę. Wypił 3 kieliszki i "gumowy kris". Z zapasów została mu jedna parówka i czerstwa bułka...
Na szczęście krótko popracował i sobie poszedł...